Dziś z innej beczki. Jako mama dwóch maluchów praktycznie cały czas
wykorzystuje na zajmowanie się nimi. Nie powiem żeby nie brakowało mi
"starego" życia. Dzieciaki super sprawa ale czasem człowiek wyskoczyłby
do kina do restauracji czy choćby usiadł w spokoju i ciszy. Nasze
rodzinki są daleko więc nie ma opcji zostawienia szkrabów z kimś.
Moim substytutem na to wszystko jest weekendowy wieczór i wieczorna
kąpiel. Te dwie chwilę spędzam ostatnio nad książką lub szydełkiem.
Ostatnio mój mąż po powrocie do domu zaszył się w telefonie. Pytam co
robi a on mi na to że czyta. Normalne? Nie, nie u mnie. Mój mąż słucha
audiobooków on nie czyta więc musiałam sprawdzić jaka książka to zmieniła
i tak zaczęłam "Grę Endera" Orsona Scott Carda już chyba w kinach jest ekranizacja ale ja
wolę zacząć od książki.
Przeczytałam. Co mogę powiedzieć? Wciąga, jest napisana językiem który
wciąga człowieka w wir akcji całkowicie. Cała książka jest pełna zdarzeń
bo nie akcji od których nudą nie wieje. Całą książkę nie mogłam
przewidzieć zakończenia co nie jest częste w moim przypadku, ale
ostatecznie ostatnie strony mnie rozczarowały. Spodziewałam się
spektakularnego końca lub zamknięcia części w sposób który zachęci mnie
do dalszego czytania. Dostałam smutek i morał płytki aż do granic. Nie
skreślam lektury bo czytało się przyjemnie. Obejrzę film bo ciekawi mnie
jak podeszli do tego scenarzyści i reżyserzy ale następna książkę tego
autora tymczasem odłożę na bok. Teraz zmierzę się z "Mieczem prawdy" Terry'ego Goodkinda. Saga
która mnie wciągnęła na studiach a z której kino zrobiło serialowego gniota.
Zobaczymy jak będzie się ją czytać po latach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz