sobota, 27 września 2014

Czytamy - Cheryl Strayed "Dzika droga. Jak odnalazłam siebie"


Dziś w moim poście książka, którą poznałam dzięki użytkownikom portalu Lubimy Czytać. Bez przynależności do tej internetowej społeczności nie wiem czy kiedykolwiek bym na książkę tę trafiła i byłaby to niebywała strata.
"Dzika droga. Jak odnalazłam siebie" Cheryl Strayed to niezwykła historia zagubionej kobiety. Zagubionej po śmierci matki, dążącej droga ku własnej destrukcji. Sex, alkohol, narkotyki i wreszcie próba uwolnienia się z tej ścieżki donikąd. Wędrówka, ból, odciski, krew, załamania, a w końcu siła, moc, energia. Niepowtarzalna historia która wciągnęła mnie całkowicie, jest zapisem szczegółowych wspomnień z przebycia 1100-milowej trasy Pacific Crest Trail z pustyni Mojave do granicy między Oregonem i Waszyngtonem, które autorka wyobrażała sobie jako czas przemyśleń i filozofowania, a który sprowadził się do walki z własną cielesnością, siłą i bólem. Walka ta spowodowała zmianę, tą oczekiwaną, światopoglądu, spojrzenia na siebie, drugiego człowieka i wiarę w innych.
Autorka a jednocześnie bohaterka własnej książki opowiada nam historię, która rozpoczyna się od momentu śmierci jej mamy na raka płuc. Autorka na tyle nie może pogodzić się z ta niesprawiedliwością, że rozpoczyna życie ryzykowne, destrukcyjne. Zdradza męża, próbuje narkotyków, zmienia partnerów jak rękawiczki, aż któregoś dnia postanawia stać się znowu silną kobieta i rusza trasą PCT. Jak sama przyznaje, mimo że podróż jest zaplanowana to mimo wszystko jest nieprzygotowana. Nie spodziewa się warunków z jakimi przyjdzie jej się zmierzyć,a  dodatkowo jej destrukcyjna wówczas osobowość kompletnie ignoruje wskazówki jej podpowiadane takie jak ciężar plecaka, czy wielkość obuwia.
Dla mnie książka niebywała polecam każdemu.

piątek, 19 września 2014

Czytamy - Katherine Neville "Ósmka"




Potraficie grać w szachy? Ja znam podstawy. Uczył mnie tata, a później jak to w młodości inne rzeczy były ważne, ciekawe, brak znajomych których by ta gra interesowała i tak na podstawach się skończyło. Partyjkę bym rozegrała ale niewątpliwie byłaby krótka i na korzyść przeciwnika. Dlaczego to piszę, ponieważ moja ostatnia lektura "Ósemka " to książka która myślę że jest najlepsza zachęta do nauki tej gry a dla tych którzy potrafią do rozegrania kolejnej partii.
Powieścią jestem zachwycona. Z autorką "ósemki " ruszamy na podbój świata, zwiedzamy odległe rejony, zatapiamy się w historię, spotykamy wiele znamienitości jak Napoleon Bonaparte, Germaine de Steal, Charles Maurice de Talleyrand - Perigord, czy chociażby  caryca Rosji Katarzyna II, a wszystko to w poszukiwaniu kompletu szachowego Karola Wielkiego.  Oczywiście sama obecność tych postaci nie znaczy że książka jest historyczna i realistyczna, nic podobnego. Nasze wielkie osobistości uwikłane są w nasza niesamowita historię tak że zapominamy o ich prawdziwym losie w historii.
Podróżując z bohaterami rozgrywamy partie Gry a stawką jest życie.
Każdy bohater książki to figurą szachowa a autorka zdradza nam ich rolę w książce i na szachownicy powoli jednocześnie wskazując na jego siłę, możliwości zarówno w akcji powieści jak i w  grze w szachy. Każdy rozdział książki to ruch  szachowy: debiut zamknięty, roszady, fianchetto ( wyprowadzenie gońca na pole przed skoczkiem, by kontrolować najdłuższą przekątną) czy wymiany królowej. Każdy rozdział poprzedzany jest cytatem czy to z książki czy z wypowiedzi znamienitości świata szachowego.
Mnie najbardziej spodobał się cytat poprzedzający ostatni rozdział i według mnie oddający w 100% atmosferę powieści.

"W mrocznych kątach gracza
Przesuwają ciężkie figury. Szachownica
Przytrzymuje ich do samego świtu
Zwężonymi granicami w zderzeniu dwóch kolorów.

Z wnętrza tych figur biją magiczne zasady.
Homerycka wieża, zręczny skoczek,
Opancerzona królowa, zacofany  król,
Ukośny goniec i agresywne pionki.

Po odejściu graczy,
Gdy czas już ich pochłonie,
Cały ten rytuał wcale się nie skończy.

W Oriencie tej wojny płomień się rozpali
Jej amfiteatrem teraz cała ziemia.
Tak jak inna gra, ta gra jest nieskończona.

Słaby król, skośny goniec, mięsożerna
Królowa, prosta wieża i szczwany pionek
Szukają swojej ścieżki nad białymi i czarnymi
I rozpoczynają  bitwę.

Nie wiedzą jednak, że przemyślna ręka
Gracza rządzi ich przeznaczeniem.
Nie wiedzą, że nieugięta siła
Kontroluje ich autonomię i ich dni.

Lecz gracz również jest więźniem
( określenie Omara) innej szachownicy
Czarnych nocy i białych dni.

Bóg porusza graczem, a on - figurą.
Jakiż bóg, siedząc za Bogiem, zaczyna tkać gęsty splot
Kurzu i czasu, i marzeń, i agonii?"

Jorge Luis Borges
"Szachy"

Opowieść toczy się dwutorowo. Jeden tor to rok 1790 i zakonnice z opactwa Montglane. W opactwie tym nowicjuszka Mireille, jej kuzynka Valentinie i inne zakonnice otrzymują od przeoryszy ważne zadanie, wywiezienie i chronienie figur szachowych. Figur z kompletu Karola Wielkiego, które niegdyś zakopane zostały w murach opactwa. Każda figura ma znaleźć się w innym nikomu nie znanym miejscu, gdyż moc szachów jest według legend ogromna a posiadacz całości zyska władzę nad światem. Czy tak jest w rzeczywistości, czy szachy maja jakąś moc, czy może to legenda, czy będą bezpieczne w rękach sióstr?... Jak dowiemy się niecałe dwieście lat później wiedza o tym komplecie i jego legendzie nie zniknie, nadal będą Ci którzy ich pożądają i Ci którzy będą starali się je chronić.
W 1972 roku Catherine mająca wyjechać Algierii zostaje zaproszona na imprezę sylwestrową do Harr'ego swojego byłego klienta a obecnie dobrego znajomego. Tam zostaje poproszona o odnalezienie jednej z figur szachowych, jednocześnie na tym samym przyjęciu Cat dostaje tajemniczą wróżbę od równie tajemniczej wróżki. Tuż po tym wydarzeniu na turnieju szachowym którego widzem jest Catherine ginie szachista a wydarzenia przybierają coraz dziwniejszy obrót.

czwartek, 4 września 2014

Pierwsze dni rozstania dzieci z mamą

Drugi temat o którym dziś napiszę to temat który porusza serce chyba każdej matki, czyli pierwsze dni września i wymarsz dzieci do szkoły, przedszkola, żłobka.
Mnie obecnie co rano targają emocję związane z dwoma z wymienionych. Od pierwszego września ramy placówek zasiliła dwójka moich dzieci.
Ciekawa jestem niezmiernie czy znalazłaby się wśród kobiet choć jedna która stwierdziłaby że ze spokojem ducha i bez drgnięcia serca oddała swoje dziecko w ręce wychowawczyń. Nie wyobrażam sobie tego. 
Przez te kilka dni targały mną i targają nadal różne emocje i nie tylko związane z bólem serca na płacz dziecka przekazywanego w inne ręce ale i złości, zdenerwowania na poszczególne osoby myślą że wiedzą wszystko najlepiej. 
Dlaczego? 
Będąc w żłobku spotkałam ojca który swoje dziecko około 2 letnie przyprowadził na godzinę 10, akurat słyszał rozmowę moją z inną z matek ( moje dziecko 1 rok i 1 miesiąc, jej 7 miesięcy) na temat tego, że wykorzystujemy urlop wypoczynkowy przed powrotem do pracy na przystosowanie dzieci do przebywania w żłobku. Oczywiście nie pytany tatuś od razu wtrącił zdanie które mnie podniosło ciśnienie. A zdanie brzmiało "Tylko w Polsce kobieta za nic nie robienie w domu dostaje jeszcze urlop wypoczynkowy". Swoje zdanie następnie rozwinął że jest właścicielem firmy że nigdy nie zatrudnia kobiet bo one non stop zachodzą w ciążę oraz non stop chcą opiekować się dziećmi itd itd, na pewno każda z kobiet jakiś tekst tego typu słyszała. W dyskusje wdałam się tylko ogólnikowo, gdyż uważam że z takimi ludźmi nie ma co dyskutować, oni moją swoje racje, a my swoje. Jedno jest pewne, małżonka Pana z jednej strony ma dobrze ponieważ wielki szef firmy zawsze może dziecko przyprowadzić na 10 do żłobka i wyjść w trakcie gdyby się coś działo, czy nawet wziąć dziecko ze sobą do pracy. Zwykły człowiek, szarej masy jakim ja jestem musi (zaraz po zakończeniu urlopu wypoczynkowego - który zupełnie mi się nie należy według Pana) niestety odprowadzić dziecko na 7 do placówki bo na punkt 8 musi już odbijać czas pracy w firmie i zabrać dziecko z placówki koło 17, po 8 godzinach pracy i dojeździe do placówki. Z drugiej strony małżonka rzeczonego Pana biedna jest skoro mąż myśli że ona przez 9 miesięcy nie pracowała i nosiła ciążę z uśmiechem na ustach, nie poczuła się nigdy w tej ciąży słabiej, gorzej, zawsze fruwała jak motylek, urodziła dziecko z łatwością z którą robi się herbatę a później kolejny czas, który przeznaczony jest na urlop macierzyński leżała i pachniała w domu.
Kończę jednak ten temat, ponieważ post ma na celu również wskazanie trudności w zostawieniu dzieciaków w placówkach. Każda z nas coś o tym wie, nie mniej opiszę jak to u nas jest obecnie.
Zgodnie z tym co już wcześniej napisałam, zakończyłam niedawno urlop macierzyński i rozpoczęłam urlop wypoczynkowy. W tym czasie moje dzieci muszą nauczyć się przebywać  9 - 10 godzin w obcym miejscu.
I tak z dniem 1 września udaliśmy się najpierw do przedszkola a następnie do żłobka. Mój trzylatek do przedszkola pierwszy dzień szedł z uśmiechem na ustach i z takim też uśmiechem wrócił.
Ledwie otworzył oczy i krzyknął, "tata daj mi plecak", ubraliśmy się i wybyliśmy. Kuba za piętnaście ósma został przydzielony do znaczka jabłuszka, przebraliśmy się, powiesiliśmy rzeczy, weszliśmy do sali, tam poinformowałam syna, że zostaje z dziećmi i z paniami i że później po niego przyjdę. I uciekłam. O 8 byliśmy pod żłobkiem gdzie roczniak dostał znaczek szaliczka, przebraliśmy się weszliśmy, nakarmiłam go bo był bez śniadania i obawiałam się że jak od razu wyjdę to głodny i zestresowany będzie. Wszystkie dzieci płakały, żadne nie jadło śniadania. O 8.30 wyszłam z sali do szatni, tam już była dalsza część rodziców, Panie co jakiś czas wychodziły i mówiły np., "Janusz płacze" "Tymuś troszkę płacze ale ssie kciuk i przysypia" "Mamę Lenki proszę do środka bo dziecko wpadło w takie spazmy że nie ma sensu dalej jej męczyć psychicznie".
O 10 dostałam informacje od Pań żeby nie wychodzić bo mojemu maluszkowi znacznie humor się pogarsza i żebym była w podorędziu. Za 10 minut pani stwierdziła że zjadł i humor lepszy. Po drugim śniadaniu w sali  zapanowała cisza, dzieci względnie się uspokoiły, przed 12 przed obiadem znów płacz, po obiedzie dzieci zostały oddane rodzicom którzy mogli dzieci zabrać do domu.
Wyszliśmy i poszliśmy po starszego, który na mój widok stwierdził, ja tu zostaję. Wróciliśmy zatem z młodszym sami do domu, a starszego odebraliśmy dwie godziny później. Synek zadowolony, mówił że zjadł całą kanapkę,że tańczyli i mówili i tańczyli dwa pociągi. Pocwaniakował też swoim stylem, stwierdził mianowicie
K: kazali spać ale powiedziałem że nie jest ciemno więc nie idzie się spać, pani powiedziała że tylko odpoczywać trzeba i chciała mnie przykryć ale nie było mi zimno i nie chciałem się przykrywać.
Ja: i przykryła Cię Pani
K: Nie, i leżałem i stwierdził że siku mi się chce i mogłem wstać.

Przy odbiorze wypadł z okrzykiem mama. Pani powiedziała że lekki kryzys miał jak były odbierane pierwsze dzieci, ale nie płakał tylko oko się zaszkliło. Syn twierdził natomiast że jak dzieci szły do domu to wołała "mama mama" i płakał. W tamtym momencie był gotów iść do przedszkola dnia następnego. Jednak na drugi dzień przy odbiorze płakał i w domu stwierdził żebym schowała plecak bo nie jest mu już potrzebny. Dziś z kolei wpadł w spazmy i panie musiały go zrywać ze mnie na siłę, zobaczymy jak będzie dalej.
Młodszy człowieczek przezywa wszystko dwa razy mocniej, tutaj płacze którepierwszego dnia były jeszcze względne drugiego dnia się nasiliły. Według Pan opiekunek jest to etap w którym dziecko zaczyna kojarzyć że to jest to miejsce w którym jest zostawiane z obcymi na dłużej. Dziś mamy czwarty dzien i u mojego dziecka jak na razie jest tylko gorzej, płacze i zrywanie dziecka z szyi o poranku, płacz przy odbiorze i rzucanie się przez sen w nocy. Każde odprowadzanie dzieci najpierw jednego a później drugiego kończę wielkim bólem głowy ze stresu, myślą że jestem złą matka bo malutkie jeszcze dzieci narażam na stres tylko dlatego że muszę wrócić do pracy. Z każdym dniem mam też nadzieję że chłopaki przekonają się do Pań szybko bo w takich warunkach psychicznie nie wytrzymamy ani dzieci ani ja.


Jedno jest pewne, coś jest nie tak w obecnym świecie. Za pieniądzem, który nie oszukujmy się jest potrzebny, wybywamy do innych miast, pracodawcy nie chcą żebyśmy miały dzieci, a sami jako ojcowie ich chcą, za opiekę nad dziećmi i domem jesteśmy niedoceniane, Państwo narzeka na niż i brak narodzeń ale nic nie robi by stworzyć lepsze warunki dla rodzin, dzieci, matek. W późniejszym etapie musimy dzieci oddać do placówek by mieć za co ugotować obiad, i zwiększyć swa wartość w oczach społeczeństwa z nic niewartej matki na wiele wartego pracownika odwalającego robotę dzień po dniu za głodowe stawki i z uśmiechem wdzięczności dla pracodawcy że odważył się zatrudnić kobietę. Za chwile nasze dzieci powielą ten wątek bo nawet jeśli będą w tym samym mieście co dziadkowie ich dzieci to wiek emerytalny wydłuży się aż do śmierci i nawet dziadkowie nie będą mieli czasu odbierać i zajmować się wnukami.
O przejściu do szkoły podstawowej gdzie pensja nasza będzie szła na podręczniki na razie nie piszę z nadzieją że zanim moje dzieci pójdą do szkoły to wrócimy do starego schematu gdzie podręczniki były w bibliotece i z roku na rok były wypożyczane kolejnym pokoleniom, bo według mnie matematyka np nie zmienia się tak aby co roku wydawać nowy podręcznik i co roku wyrzucać stare na makulaturę, niszcząc zieleń i normalny styl szkolnictwa a nabijać kasę kolejnym autorom, którzy wstawiają przecinek na trzeciej czy piątej stronie.

Czytamy - Jürgen Thorwald "Triumf chirurgów"

Dziś postaram się zamieścić dwa posty. Jedne podyktowany jest lekturą którą zakończyłam w dniu wczorajszym i która według mnie jest naprawdę godna polecenia.


Pozytywne recenzje zachęciły mnie do przeczytania "Stulecia chirurgów"  Jürgena Thorwalda. Jak się okazało moja biblioteka tej książki jednak nie posiada, natomiast Panie zaproponowały mi tom drugi tego samego autora "Triumf chirurgów".
Obawiałam się tej książki, zostawiłam ją na koniec. Zastanawiałam się czy nie przytłoczy mnie ogrom medycyny, słownictwa i nudnych opisów.
NIC Z TYCH RZECZY!!!!
Książkę czyta się jak najlepszy kryminał, thriller, romans i inne które sobie wybierzecie. Mamy tu różne historie wszystkie oczywiście w zakresie chirurgii, mamy bohaterów tej historii pacjentów i lekarzy. Nie wszystkie kończą się szczęśliwie, co dodaje napięcia każdej historii, tym bardziej że autor wprowadza nas w życie pacjenta, choćby pokrótce. Czytamy i rozwój chirurgi oka, płuca, tchawicy i inne przestaje być dla nas opisanym zabiegiem a zaczyna być historią losem, dramatem, radością i triumfem pacjenta i lekarza.
Spotykamy też wiele ciekawostek o których ja nie wiedziałam, bo czy np zdajecie sobie sprawię że ginekologia była niegdyś dziedzina chirurgi, albo że Freud badał właściwości kokainy i próbował wprowadzić ja na grunt chirurgii.
Polecam wszystkim gorąco tę lekturę a sama na pewno poszukam "stulecia chirurgii" oraz innych książek  Jürgena Thorwalda