poniedziałek, 22 grudnia 2014

Klimat świąteczny 2014


W zeszłym roku o tej porze już dawno wisiał na blogu post na temat świąt. W tym roku okoliczności różne post opóźniały, niemniej jednak w tym właśnie momencie się on pojawi.
W atmosferę świąteczną nasze miasto wprowadzało nas już z końcem listopada kiedy to udaliśmy się do manufaktury celem budowania bombek na choinkę z klocków lego. Minusem tej zabawy był tłum budujących przy stosunkowo niewielkiej ilości miejsc do budowania. Bombki zostały zbudowane (mosteczek w wykonaniu Kuby) i udaliśmy się do domu. Kolejny powrót w to samo miejsce był w mikołajki kiedy to organizatorzy poprzedniej imprezy zachęceni zainteresowaniem choinka zaproponowali budowanie wielkiego mikołaja dla tych wytrwałych i mniejszych elementów świątecznych dla mniejszych dzieci. Tym razem tłumu nie poczuliśmy, co zakładam było objawem lepszej organizacji. Dzieciaki tym razem trzeba było siła odciągnąć od zabawy.
W przedświąteczną sobotę postanowiliśmy ustroić nasze drzewko. Z tej okazji tata został wysłany na poszukiwania gwiazdy. Kuba mimo ciągłych nieobecności w przedszkolu zdołał wystąpić w jasełkach a jednocześnie nauczyć się że " ustawimy choinkę, ja na czubek nałożę gwiazdę, Mikołaj Święty przyjdzie i powie jaka piękna choinka i gwiazda na czubku i zostawi prezenty" i tym sposobem z posiadaczy czubka na choince w tym roku staliśmy się dumnymi posiadaczami świecącej gwiazdy. Gdy tata spełnił oczekiwania syna w gestii gwiazdy, Kuba ruszył do ubierania choinki w pozostałe ozdoby. W poprzednim roku może pamiętacie bombki były wrzucane na choinkę jak piłka do kosza a reszta ułożona w piękny stos pod choinka. W tym roku bombki pięknie Kuba wieszał, niemniej tył choinki jest pusty a z przodu większość bombek wisi po dwie lub trzy na jednej gałęzi bo " każda bombka musi mieć swojego przyjaciela". Po ubraniu choinki obudził się Tymek z drzemki i zaczął achy i ochy nad dziełem brata. Przy okazji parę bombek zdjął, a następnego dnia nie obyło się bez strat i niestety jedna z bombek jest samotna, jej przyjaciółka nie wytrzymała testów zderzeniowych zaproponowanych przez młodszego. Na choince wisi teraz ta silniejsza, odporniejsza.
Nie obeszło się bez zwiedzania popularnej ulicy miasta. Dobrze ze w tym roku jest na niej piękna choinka i sama ulica jest pięknie oświetlona. Reszta imprezy to niewypał. Dlaczego? A to dlatego że miasteczko mikołaja okazało się lichą zagrodą w którym zamknęli dwa biedne renifery i mikołaja na tle desek, jarmark świąteczny to coś o czym w kontekście świat w wykonaniu tegorocznym nie ma co mówić. Jak to podsumowało moje dziecko  "nie ma dużych sań,  Mikołaja prawdziwego i wora prezentów. Nic nie ma "
Dziś skupiliśmy się na pieczeniu ciasteczek w świątecznych kształtach. Oczywiście rąk do pomocy było cztery wiec składniki były wszędzie. Chłopaki pomagali a mama usiłowała zachować spokój ducha.
Jedno jest pewne święta i przygotowania do nich nabierają zupełnie innego smaku przy małych dzieciach. W końcu to nie sposób ubrać choinkę, upiec ciastka i wyczekiwać kolacji wigilijnej. Łapać lecące bombki, dowieszać im przyjaciół, szukać na szybko gwiazdy na mieście, sprzątać pół kuchni po robieniu ciasteczek i codziennie rano sprawdzać czy to już tego wieczoru, tej nocy był Mikołaj i zostawił prezenty to jest dla mnie magia świat .


 





 




wtorek, 2 grudnia 2014

Czytamy - Jon Ronson "Czy jesteś psychopatą?"

1. Łatwość wysławiania się i powierzchowny urok.
2. Przesadne poczucie własnej wartości
3. Potrzeba stymulacji i skłonność do odczuwania nudy
4. Skłonność do patologicznego kłamstwa
5. Skłonność do oszukiwania i manipulacji
6. Brak wyrzutów sumienia lub poczucia winy
7. Spłycenie afektu
8. Bezwzględność i brak empatii
9. Pasożytniczy tryb życia
10. Słabe kontrolowanie zachowania
11. Rozwiązłość seksualna
12. Wczesne problemy wychowawcze
13. Brak realistycznych długoterminowych celów
14. Impulsywność
15. Nieodpowiedzialność
16. Brak poczucia odpowiedzialności za własne czyny
17. Wiele krótkotrwałych związków małżeńskich
18. Przestępstwa popełniane przed osiągnięciem pełnoletniości
19. Naruszenie warunków zwolnienia z zakładu karnego
20. Przestępcza wszechstronność

Ile z tych punktów Was opisuje, które brzmią znajomo? Większość, a może wcale? Zastanawiacie się co to za punktacja zwłaszcza patrząc na punkt 19. To dwudziestopunktowa Skala Obserwacyjna Skłonności Psychopatycznych Boba Hare.
Jednym słowem moja dzisiejsza propozycja na lekturę to literatura faktu "Czy jesteś psychopatą?". Jest to fascynująca lektura prowadzona po kuluarach świata obłąkania. Autor nie tylko opowiada nam o paru przypadkach z historii psychiatrii  ale również zastanawia się ile z obłąkania jest w rzeczywistym świecie, ilu ludzi krąży po świecie, a ilu jest na ważnych stanowiskach w firmach czy władają państwami. A politycy? Patrząc na nasz sejm można by powiedzieć że to swoisty dom wariatów. 
Książkę zaczynamy od zagadki, która poruszyła całe społeczeństwo naukowe a za która ukrywa się szaleniec. Niemniej autor pokazuje że nawet najmniejszy obłęd może przemodelować społeczeństwo, doprowadzić do zdarzeń i wpływać na masy w sposób w jaki nikomu by do głowy nie przyszło. Przechodzimy zatem do różnych chorób psychicznych ich rozróżniania i wreszcie do terminu psychopaty. Terminu tego jak zauważa autor nie ma w podręcznik Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego "DSM 4-TR Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders, Fourth Edition, Text Revision" na którym opierała się większość szpitali psychiatrycznych.
Autor książki, dziennikarz w calu poznania choroby spotyka się z guru w rozpoznawaniu psychopatów Bobem Hare i uzbrojony w jego skalę rusza w dalsze poszukiwaniach psychopatów, ich życia i sposobów leczenia. Właśnie ten krok autora doprowadza do poznania historii psychiatry Eliota Barkera któremu wydawało się że znalazł odpowiedź na pytanie "Jak leczyć psychopatów?". Jon Ronson nie poprzestaje na tym, podróżuje po świecie i poznaje historie morderców, gwałcicieli, słynnych psychopatów. Robi wywiad z Emmanuelem TOTO Constantem przywódcą bestialskiego ugrupowania FRAPH, poznaje bezwzględnego biznesmena Ala Dunlap'a, rozmawia o poszukiwaniu szaleństwa w pogoni za tematem z Charlotte Scott oraz kilkoma innymi ciekawymi osobami, nie zdradzę wam szczegółów. 
A co powiecie na temat rozpoznawalności chorób psychicznych u dzieci. Jaki był odsetek diagnozowania chorób psychicznych u dzieci kiedyś a teraz, ile z obecnych diagnoz jest właściwa, na ile środowisko przyczyniło się do wzrostu zachorowalności a na ile jest to szukanie dziury w całym? Ilu obecnych lekarzy wie co robi? Już kiedyś pisałam w obliczu pediatrii na temat nieudolności niedouczonych lekarzy którzy wróżą zamiast diagnozować, a czy podobnie może być w psychiatrii, ja myślę że tak, podobnie autor i udowadnia nam to przykładem. Oczywiście nie zapędzajmy się do poziomu scjentologii uważającej ze wszyscy psychiatrzy to szarlatani. 

Jedno jest pewne, w swoim życiu trafiam na różne książki, od lekkich czytadełek, przez kryminały, sensacje, fantasy, science fiction aż do historii czy literatury faktu. Tą książkę polecam wszystkim, czyta się lekko, a jednak tematy poruszane są niebywale istotne i myślę że zainteresują każdego, bo czy nie mamy w sobie chociaż trochę z psychopaty?

sobota, 29 listopada 2014

Czytamy - Mariola Pryzwan "Bursztynowa dziewczyna. Anna Jantar we wspomnieniach"




"Co ja w tobie widziałam", " Kto wymyślił naszą miłość", "Biały wiersz od Ciebie", "Dwie tęsknoty", "Zawsze gdzieś czeka ktoś", "Nie wierz mi, nie ufaj mi", " Moje jedyne marzenie", Mój tylko mój", "Tylko mnie poproś do tańca", "Jambalaya".
Czy jest ktoś kto choćby raz, choćby jednego z tych tytułów, utworów nie znal, nie słyszał. Tytułów jest więcej i więcej utworów. Ja twórczość Anny Jantar poznałam jakieś 15 lat temu. Pamiętam tamten zachwyt, ciągłe odtwarzanie kasety w walkmanie i naukę słów na pamięć. Później ta fascynacja minęła i utwory poszły w zapomnienie. Piosenki jej córki Natalii najpierw te dziecięce puszki okruszki itd były ze mną w dzieciństwie, później gdy była już młoda kobietą ( i też wpadła mi w ucho na jakiś czas) jej głos przypominał mi głos jej matki. To wszystko przypomniało mi się w tym momencie, w momencie gdy na liście grudniowej akcji czytaj Kraków znalazłam książkę o Annie Jantar, od razu też zeskanowałam kod i wzięłam się do czytania.
Książka to zbiór wypowiedzi osób które Anne spotkały, znały, tworzyły z nią, dla niej. Nic odkrywczego w książce nie znalazłam, tajemnic nie odkryłam, wszystko co kiedyś mi się o Annie Jantar o uszy obiło jest w  tej książce. Czy będzie to nowość dla innych, trudno mi powiedzieć. Pierwsze rozdziały to początki kariery Anny, utwory kiedy i jak powstawały, niektóre zupełnie dla mnie nieznane. Książce towarzyszył u mnie w domu, dźwięk, każdy opisany utwór, albo przypominał mi się od razu albo lądował w wyszukiwarce w youtube. Dalsza część to dywagacje na temat końcówki życia i życia osobistego. Mniej tu było utworów więcej plotek. Sam koniec książki to opis znajomych i ich reakcje na wiadomość o wypadku.
Miło było poczytać i przypomnieć sobie czas gdy Anna Jantar zagościła w moim życiu ze swoją twórczością
.

piątek, 28 listopada 2014

Życie rodzinne, życie na wariata

Kiedyś byłam uporządkowana osobą, zorganizowaną i punktualną, też tak mieliście? Wszystko zmieniło się jak założyłam rodzinę. Dlaczego? A jak może być inaczej kiedy życie rodzinne to życie na wariackich papierach. Najlepszym dowodem tego jest ostatni tydzień.

Niedziela.
Mąż szykuje się do wyjazdu wtorkowego do Niemiec, wróci w piątek. No nic będę woziła i zbierała sama dzieci z placówek po pracy i dodatkowo po dłuższej nieobecności (zwolnienie w ciąży i macierzyński) egzamin dopuszczający do pracy muszę ogarnąć w środę.
Wieczór Tymek dostał gorączki pod 40 stopni. 
Poniedziałek
Całą noc nosiliśmy, zaliczyliśmy obrzyganie, ilości dawek podanych nie zliczę. Rano praktycznie bez snu pojechałam do pracy, mąż wziął jeden dzień wolnego. Pojechałam nakreśliłam sytuacje, stwierdziłam że chce zdawać wszystkie egzaminy w tym momencie. Zaliczyłam wszystko i wybyłam do domu. Dziecko moje blade, oczy ciemne, pojechaliśmy do lekarza, okazało się że Tymek w żłobie złapał anginę, dostał antybiotyk. Kuba niby na razie chory ale nie aż tak. Zwykłe przeziębienie. Dostałam zwolnienie na Tymka i siedzę w domu. Kuba do przedszkola nie pójdzie bo nie ma kto go prowadzać. 
Wtorek 
Szybkie zakupy rano przed wyjazdem męża, ugotować obiad i możemy siedzieć. Następne planowane wyjście z domu w sobotę rano.
Acha przybył kurier zabrać paczkę gdyż sprzedałam nosidełko, za marny grosz ale komuś się przyda.
Środa
Już od dzieciaków katar nabyłam i smarkamy sobie we trójkę a co mi tam. I tak jest super, w końcu nigdzie się nie spieszę, przytulamy się, bierzemy leki i bawimy. Co prawda te przeciwgorączkowy w użyciu co max 4 godziny ale niech tam. Może jutro będzie mniej noszenia
Czwartek
A miał być kolejny spokojny albo nawet spokojniejszy dzień bo trzecia doba antybiotyku powinna równać się zdrowsze dziecko. Rano zatem zachęcona lepszym samopoczuciem włączam komputer i sprawdzam emaile a tam informacja od firmy kurierskiej że mam dopłacić za wysyłkę paczki. Przesyłka zakosztowała mnie 20 zł czego wliczyłam w aukcje tylko 15, mąż spakował paczkę tak że góra była jak to firma ujęła obła więc przesyłka niestandardowa bo dla nich to albo sześcian regularny albo nieregularna paczka i zapraszamy do dopłaty 35 zł. No to już mi samopoczucie się zmieniło 55 zł za przesyłkę, z czego ja płacę 40. Naprawdę jakbym za darmo ten fotelik oddawała. Dzwonię do tej firmy kurierskiej że chyba sobie żarciki robią, prawie dwa razy tyle dopłacać. Zapytałam czy mogę paczkę odebrać, oczywiście ale kosztów które już wpłaciłam nie zwracają i mam sobie sama na drugi koniec miasta przyjechać po paczkę. Średnio mi się to opłaca bo wówczas odebranie paczki, przepakowanie i zlecenie jeszcze raz wychodzi tyle co dopłacenie tego co żądają. Pytam dlaczego kurier nie stwierdził że paczka nie jest taka jak na liście, a oni mi że kurier nie dostał ode mnie listu przewozowego, sam musiał wydrukować w firmie. Jednak nie tak łatwo mam potwierdzenie odbioru na swojej części listu przewozowego z jego parafką więc list przewozowy widział nawet jak sobie inny drukował w firmie. Reklamację wysłałam i spokojnie przechodzę do dalszego planu dnia. Dalej już ma być tylko lepiej, w końcu trzeci dzień antybiotyku. Nadchodzi popołudnie i co widzę - wysypkę na całym ciele Tymusia. Konsultacja z lekarzem i mam się pojawić koniecznie bo to pewnie mononukleoza i komplikacje są groźne. Nosz diabli by to wzięli. Noc z głowy po takim tekście. Acha Kuba ma większy kaszel i katar. Extra bonus
Piątek
Nie ma wizyty do lekarza na dziś. Telefon za telefonem i jest wizyta na 18 do jakiegoś pediatry, nie znam człowieka ale cóż. Oki siedzę spokojnie i nagle telefon. Jest wizyta do naszego pediatry za półtorej godziny. Myślę sobie luz w półtorej godziny to ja wszystko zrobię, nawet na pieszo dojdę, a w końcu m zostawił samochód więc tylko szybki oskrobać. Weszłam zatem jeszcze na chwilkę do wc i utknęłam na godzinę, nie wiem co to było. Po godzinie bieg bo słabo z czasem, dzieci chore a biegają jak ja zdrowa, ganiam ich a wszystko ginie, gdzie są buty, gdzie kurtki, dlaczego nie ma ich tam gdzie być powinny. Ubieram a oni się rozbierają, "Tymek gdzie ukryłeś moje buty". Dobra ubrani, ja też, teraz tylko klucze od samochodu i dokumenty, Klucze są, dokumenty auta są, prawo jazdy jest, oooooo nieeeeee zgubiłam dowód osobisty!!!! Dobra jedziemy, byle tylko policja nas nie zatrzymała bo nie mam dowodu. Wizyta odbyta. Alergia na penicylinę, zmieniony antybiotyk, uffff. Kuba coś szumi oskrzelowo więc też antybiotyk i zapraszam w poniedziałek. Dobra droga powrotna, aby tylko policja mnie nie zatrzymała. Cholera nie mam portfela jak ja mam leki wykupić. Tymek śpi w foteliku. Latamy w tę i z powrotem, do domu, do apteki. Leki kupione. Do domu. W domu szperam, szukam, wyrzucam wszystko z torebek, kieszeni, z wózka, już wybieram numer żeby zastrzec dowód i nagle jest, po prostu w portfelu sobie leżał. Uffff.


środa, 26 listopada 2014

Operacja pluszak

Dzisiejszy post rozpocznę trochę poza tematem. Pomijając nieobecności dzieciaków w placówkach z powodu chorób, chyba mogę powiedzieć, że przystosowali się do nowych miejsc na tyle na ile jest to możliwe. Starszak daje buziaka i pędzi do zabawy, młodszy zależy od dnia, raz z płaczem a raz pędem biegnie do sali i do zabawy. Obaj nieustannie wracając głodni jak wilki i już w szatni muszą zakąszać bułkę i przepijać herbatką z bidonu. Wyprawa rano jest zatem dobrze przemyślana i przygotowana, prowiant musi być już rano przygotowany i zapakowany, w drodze z pracy nie ma na to czasu. Wieczory są mocno przestawione ze względu na zmieniony tryb. Starszy synek nie śpi już od ponad dwóch lat a tu nagle w przedszkolu dwugodzinna drzemka, byłam przekonana ze nie będzie spał, a tu niespodzianka śpi, w domu jednak o spaniu wieczorem mowy nie ma. Młodszy spał w domu dwa razy, w żłobku śpi raz, w domu wieczorem nie może wytrzymać nawet do wieczorynki, pada jak kłoda zaraz po kolacji. 
Wszystko to byłoby super gdyby nie przerwy na choroby. Obecnie znów siedzimy na L4 w domku i leczymy anginę u młodszego i przeziębienie u starszego. I tu przechodzę do tematu właściwego - "operacja pluszak".
Tymek do żłobka taszczy swojego przyjaciela kota. Z kotem są nierozłączni. Niekoniecznie kot musi być non stop w rękach, ale jak Tymusiowi smutno, sennie, albo jest głodny to kota trzeba przytulić, w domu to samo, zawsze z kotem spał i śpi nadal. Kot na początku miauczał dzięki jakiemuś tam małemu mechanizmowi i baterii w brzuszku, baterie się wyczerpały i kot miauczeć przestał. Gdy w żłobku/domu jest wesoło kot idzie na podłogę, w chwilowe zapomnienie i szoruje podłogę. Od tego szorowania zrobił się brudas niesamowity.
Dziś podebrałam kota w chwili nieuwagi Tymka z zamiarem uprania, chciałam jednak najpierw usunąć mechanizm żeby bateria się nie rozlała i inne badziewia i nie zanieczyściły kota nieodwracalnie. Wzięłam nożyczki, nóż i zabiera się do kota.
Kuba na to: mama co robisz kotkowi
Ja: operację, kotek źle się czuje muszę go wyleczyć
Kuba: mama ale to go będzie bolało!!!
Ja: trzymaj go za łapkę, ja mu dałam tabletkę wcześniej żeby nie czuł bólu
No i Kuba złapał kotka za łapkę i tak go rozcięliśmy, usunęliśmy mechanizm i zaszyliśmy
Później kotek został pogłaskany, przytulony przez Kubę i poszedł się kąpać. Na koniec było szybkie suszenie na kaloryferze i wreszcie oddany czyściutki stęsknionemu Tymusiowi na koniec dnia. Oczywiście Tymuś pół dnia kota szukał i płakał za nim ale za każdym razem udawało się trochę go uspokoić innym pluszakiem. Powrót przyjaciela był jednak niebywale radosny
.
Po operacji kot śladów praktycznie nie nosi, kąpiel przyniosła zamierzony efekt i znów mały człowiek bez obaw może przytulać swojego przyjaciela.

piątek, 21 listopada 2014

Czytamy - Jefrrey Archer "Córka marnotrawna"




To pierwsza książka Jeffrey'a Archera jaką napotkałam i od pierwszych stron niebywale mnie zaciekawiła. Książka przedstawia losy Florentyny od dziecka aż do dorosłości i jej drogę w realizacji marzeń o zostaniu prezydentem Stanów Zjednoczonych. Czy jej się uda?  Co po drodze ją czeka? Losy Florentyny to jedna część a drugą stanowią losy jej ojca emigranta z .... Polski. Ten wątek zaciekawił mnie jeszcze bardziej a dokładnie jakim sposobem Polski wątek, podziw i zafascynowanie historią naszego narodu znalazły się u brytyjskiego pisarza bez polskich korzeni. Odpowiedź znalazłam i okazała się ona równie ciekawa jak książka Archera. 
Druga w dorobku książka Archera - "Czy powiemy prezydentowi?" - została napisana w 1976 roku, a jej treść miała się rozgrywać w pięć lat później, przy czym centralną postacią, dokoła której obraca się intryga powieści, miał być Edward Kennedy, na tamte czasy i według panującej ówcześnie powszechnej opinii najprawdopodobniejszy kandydat na następnego prezydenta Stanów Zjednoczonych, zwycięzca wyborów z 1980 roku. Przewidywania te nie spełniły się, a zwycięzcą (i 40. prezydentem USA) został Ronald Reagan. Tłumacz polskiego wydania książki, Stefan Wilkosz, przystępując do jej tłumaczenia w 1982 roku znał te fakty i dokonał (za zgodą autora) licznych zmian, poprawek, korekt i aktualizacji treści. Jeffrey Archer bardzo zainteresował się wprowadzanymi przez polskiego tłumacza zmianami, a zainteresowanie to doprowadziło do wydania poważnie zmienionej wersji powieści. Jej akcja toczy się w ostatnim dziesięcioleciu XX wieku. Zamiast Edwarda Kennedy'ego, który odszedł w polityczną niepamięć,  w książkach pojawia się postać kobiety polityka, kandydatki na prezydenta Ameryki, Polki - Florentyny Kane, córki polskich emigrantów Abla i Zofii Rosnowskich. Archer wydaje trylogie na ten temat w skład której wchodzą "Czy powiemy pani prezydent", "Kane i Abel" i "Córka marnotrawna".
"Córka marnotrawna" porwała mnie od pierwszej do ostatniej strony aż sama sobie się dziwiłam że polityka może tak wciągnąć. Chciałabym aby Polska kiedyś miała takiego polityka jakiego w postaci Florentyny przedstawił Archer - uczciwego, charyzmatycznego, silnego, nieprzekupnego, o dobrym sercu i mocnych, zdrowych przekonaniach.
Polecam
!!!

piątek, 7 listopada 2014

Czytamy - Colin Woodard "Republika Piratów"


Dzisiaj skończyłam czytanie "Republiki pirackiej". Zazwyczaj w książkach historycznych nie gustuje ale też nie stronię od nich. Do tej książki przekonała mnie druga edycja tegorocznej akcji "czytaj Kraków" i zapowiedzi samej książki. Początek XVIII wieku. Czarnobrody, Czarny Sam Bellamy, Charles Vane i kilku innych wielkich pirackich kapitanów. Książka o piratach ale nie o wymyślonych, fikcyjnych, romantycznych bohaterach, a o prawdziwych postaciach, które były wzorem dla wszystkich bohaterów filmu i książki. Lubiliście a może nadal lubicie barwne filmy o piratach i piratkach, chcielibyście wiedzieć jak to się zaczęło i jak skończyło to jest to lektura dla Was.
W książce sporo jest nazwisk, kilka dat, wiele miejsc geograficznych okolic Wielkiej Brytanii, Anglii, Bahamy, Jamajka. Fort piracki Nassau na Bahamach. Niektórych na pewno to przerazi, innych zachęci, ja ze swojej strony nadmienię że nawet nie będąc miłośnikiem dat i nazwisk książkę czyta się bardzo dobrze. Nie jest to lektura na jeden dzień, ale też nie nudzi i nie ciągnie się jak przysłowiowe "flaki z olejem". Momentami nasi bohaterowie jawią się nam brutalnie, a momentami jesteśmy z nimi całym sercem. Podchodząc do książki, mimo że wiedziałam że to książka historyczna, spodziewałam się pirata brutala, pijanego, okaleczonego, brudnego. W dużej mierze tak było, ale głównie z powodu wcześniejszego wyzysku, ponadto dostałam ludzi normalnych, myślących, intelektualistów, świetnych strategów, mistrzów w swym żeglarskim fachu i walce zarówno tej na morzu jak i wręcz. Czasem zaskakiwała mnie ich prawość, byłam całym sercem z nimi. Czasem szokował lekki handel niewolnikami, który zapewniał im lwia część zarobku, ale i tu znalazło się miejsce na równość i braterstwo.
Na pewno nie znudzicie się przy tej lekturze. Ja gorąco polecam.

środa, 5 listopada 2014

Mały człowiek wybiera fotelik

Nadszedł czas, a nawet czas ten minął gdy moje młodsze dziecko z pełnymi wygodami jeździło w swoim foteliku. Od jakiegoś czasu jeździliśmy po turecku a rodzice zastanawiali się jak wygospodarować chwilę aby udać się na zakupy.
Wyprawa była iście rodzinna. Tata znalazł modele do wyboru, mama kolor ( żartuję - mama nie może przeżyć zakupu w wykonaniu samych panów, tez chce mieć COŚ do powiedzenia - taki typ mamy), starszy syn musiał wybrać sobie fotelik aby zrzec się starego na rzecz młodszego a młodszy dla towarzystwa.
Myślicie że zakup fotelika i jego wybór to łatwa sprawa. W przypadku dwójki dzieci nic bardziej mylnego. Zakup nie jest prosty ale na pewno jest zabawny.
Udało nam się w końcu wybrać termin, przygotować gotówkę i udaliśmy się na zakupy. Tata przygotował dwa modele do wyboru. Ze starszym synem ustaliliśmy w domu, że kupimy mu nowy piękny fotelik, który sam sobie wybierze i który będzie mu się podobał ale pod jednym warunkiem, że odda swój dotychczasowy fotelik bratu.
Udaliśmy się do sklepu, poprosiliśmy o pokazanie pierwszego modelu. Kuba przymierzył się do niego bez większego entuzjazmu, rodzice sprawdzili czy dziecko się mieści i zaczęli oglądać fotelik pod kontem jakości, wykonania, możliwości technicznych itd itd. Starszy syn w tym czasie oglądał inne foteliki krzycząc "ten mi się podoba!!!" (młodszy grzecznie, póki co, siedział na rękach).
Pierwszy fotelik został obejrzany i poprosiliśmy o wyjęcie kolejnego. Tu już niestety nie poszło tak łatwo, starszak zdążył przejrzeć foteliki i znaleźć taki który mu się podobał, a ten zupełnie nie był w przedziale wagowym jaki poszukiwaliśmy. Kubuś do fotelika nie chciał się już mierzyć. Rodzice prosili, a syn uparcie mówił "nie, ten mi się podoba". Po dłuższej chwili została zawarta ugoda starszak przymierzy się do fotelika wybranego przez siebie a później do wybranego przez rodziców. Młodzian rozsiadł się w wybranym foteliku i entuzjastycznie wyrażał że właśnie ten kupimy. W foteliku wybranym przez rodziców nadal nie chciał zasiąść. W tym momencie przez mamę zostały wyciągnięte argumenty niezwykle istotne czyli "Kubusiu, zobacz jaki piękny czerwony kolor ma ten fotelik i trzymadełko, w którym możesz sobie schować picie jak mama z tatą lub zabawki, o zobacz twój samochodzik tu by się chyba zmieścił, spróbujesz czy pasuje?". Kuba zasiadł, włożył samochodzik we wskazane miejsce i stwierdził "ten mi się podoba, kupujemy". W tym czasie już mocno znudzony mniejszy człowieczek zszedł z rąk i zaczął dobierać się do spacerówek z chęcią prowadzania ich po ciasnym sklepie, a gdy ta możliwość mu została odebrana, zaczął uciekać z piętra na schody. Niestety to nie był koniec zakupów ponieważ tata nie uprzedził mamy, że tak naprawdę pod względem jakości, techniki i testów zderzeniowych to jednak ten pierwszy mierzony był lepszym ergo tym który chcemy zakupić.
Zaczęło się przekonywanie po raz drugi, kolorem, miękkością, lepszym widokiem itd. Jednocześnie odbywały się gonitwy za najmłodszym w rodzinie. Niestety nic nie pomagało w tłumaczeniu i przekonywaniu do zakupu. Chłopcy zaczęli po fotelach skakać a cała wizyta w sklepie przeciągnęła się już do blisko godziny. Nagle Kuba zobaczył pokrętło umieszczone w siedzeniu fotelika między nóżkami i zaczął nim kręcić sprawdzając co się dzieje. Zaczęło się odchylać oparcie a rodzice od razu to wykorzystali twierdząc "Kubusiu zobacz będziesz sam mógł sobie regulować oparcie tak jak mama i tata żeby Ci było wygodnie" Kuba na to stwierdził "Tak chce!!!", usiadł pokręcił i stwierdził "Ten mi się podoba, kupujemy". Zabraliśmy zatem fotelik czym prędzej i poszliśmy płacić. Tata poszedł montować fotelik w samochodzie, a mama została z chłopakami. Niestety kasa była w części sklepu bogatej w zabawki. Najmłodszemu któremu jeszcze nie bardzo da się cokolwiek wytłumaczyć, wszystko się podobało i pobiegł wsiadać do samochodów, na rowerki i ciągać wózki z lalkami. Starszy natychmiast stwierdził, że skoro młodszy może to i on i pobiegł do zabawek w drugą stronę. Mama zastanawiała się czy płacić, czy biec za dziećmi a jeśli tak to za którym najpierw, a Panie sprzedawczynie na pewno pomyślały jak nabić na kasę szybko i sprawnie aby pozbyć się już małych tajfunów ze sklepu zanim zaczną wyrządzać widoczne szkody.
Oczywiście nawet po zapłaceniu chłopcy nie chcieli wyjść ze sklepu bez zabawek. Na szczęście mama wpadła na pomysł i stwierdziła, że te zabawki nie są do kupienia a jedynie przyniósł je tu św Mikołaj aby dzieci obejrzały, wybrały, napisały listy do niego i zaraz je zabierze aby później rozdać dzieciom. Chłopcy wybiegli ze sklepu a w domu od razu zapałali chęcią pisania/rysowania listów do Mikołaja. Tym sposobem rozpoczęliśmy również pierwsze przygotowanie do świat Bożego Narodzenia.

sobota, 18 października 2014

Czytamy - pomysł na kryminał/sensację

Spojrzałam ostatnio na bloga i stwierdziłam że ostatnie posty dzieli czas około miesiąca. Co do dzieciaków to sprawa stała się jasna w ostatnim poście, niewiele w kwestii przedszkola/żłobka się działo a dzieciaki chore więc niezbyt wiele było do pisania, ale pozostaje drugi z moich ulubionych tematów - czytanie. Czy ja w tym czasie nic nie czytałam? Ależ skąd, bez książki jak bez ręki. W tym miesiącu skupiłam się na lekturze łatwej, przyjemnej i odprężającej czyli trochę kryminału, trochę sensacji.
Postawiłam na dwóch autorów których znam od lat i od lat cenię. Są to Harlan Coben i Lee Child.
Obaj autorzy stworzyli swoich bohaterów i umieszczają ich w rożnych sytuacjach, akcjach, dzieląc ich przygody na tomy. Bohaterowie niezwykle się od siebie różną jednak są przeze mnie tak samo lubiani.
Harlan Coben stworzył Myrona Bolitar'a. Jest to człowiek o dużej wrażliwości, wręcz kobiecej podobnie jak jego imię, ale i nieustępliwy w walce. Były koszykarz którego kariera sportowa zakończyła się wskutek kontuzji kolana. Myron wraz ze swoim przyjacielem Winem (ekscentrycznym bogaczem, wyszkolonym w sztuce zabijania o wyglądzie chłopca do bicia) oraz przyjaciółką Esperanzą Diaz (była zawodniczką kobiecego wrestlingu) prowadzą agencję sportową pomagając swoim klientom w sprawach nie tylko sportu ale i problemów osobistych. Często wikłają się w sprawy morderstw, porwań i zastraszań. Akcja u Cobena jest zawsze szybka, ciekawa i pełna zwrotów akcji, autor często dowcipkuje co dodatkowo dodaje kolorytu książkom.
Child z koli stworzył Jacka Reachera byłego wojskowego, dowódcę elitarnej jednostki, obecnie podróżującego po całym świecie i od niechcenia pakującego się w kłopoty. Jack to typ Robin Hooda, który pomaga napotkanym ludziom za miskę strawy, dach nad głową na noc. Jack to typ twardziela któremu do walki nie jest potrzebny pistolet, wystarczy nóż czy własne ręce. Mistrz w walce i ocenie psychologicznej przeciwnika. Akcja i u tego autora toczy się zawsze ciekawie i szybko a Jack nigdy nas nie zawodzi.
Jeśli nie macie pomysłu na jesienne wieczory to ja podsuwam listę kryminałów z tymi bohaterami. Jednocześnie dodam że nie są to jedyne książki tych autorów, są i takie które wolne są od naszych bohaterów a opowiadają inne historie równie ciekawe. 

Harlan Coben:
  • "Bez skrupułów"
  • "Krótka piłka"
  • " Bez śladu"
  • "Błękitna krew"
  • "Jeden fałszywy ruch"
  • "Ostatni szczegół"
  • "Najczarniejszy strach"
  • "Obiecaj mi"
  • "Zaginiona"
  • "Wszyscy mamy tajemnice"
Lee Child:
  • "Poziom śmierci"
  • "Umrzeć próbując"
  • "Wróg bez twarzy"
  • "Podejrzany"
  • "Echo w płomieniach"
  • "W tajnej służbie"
  • "Siła perswazji"
  • "Nieprzyjaciel"
  • "Jednym strzałem"
  • "Bez litości"
  • "Elita zabójców"
  • "Nic do stracenia"
  • "Jutro możesz zniknąć"
  • "61 godzin"
  • "Czasami warto umrzeć"
  • "Ostatni sprawa"
  • "Poszukiwany"
  • "Nigdy nie wracaj"
 Miłej lektury i jesiennych wieczorów Wam życzę!!!

czwartek, 16 października 2014

Przedszkole żłobek czyli ciąg dalszy na temat rozstań mamy z dziećmi

Minęło półtora miesiąca od mojego posta o pierwszych dniach w placówkach. Jak obecnie sobie radzimy? Trudno powiedzieć. Za posta zabieram się już jakiś czas. Zamiar był, temat też, tylko co tu napisać skoro nie bardzo się da. Dlaczego? Z prostego powodu oprócz problemu w dostosowaniu się dzieci i mamy do nowej sytuacji pojawia się kolejny problem - zbieranie zarazków od innych i łapanie odporności na otoczenie. 
Trudno jest mi pisać na temat "czy moje dzieci się przystosowały czy nie" gdyż moje maluchy należą do tych które do tej pory w domu pod opieka mamy nie wiedziały co to znaczy choroba a teraz nadrabiają. I tak we wrześniu w placówkach byli 9 dni a w październiku jak na razie starszy 4 dni, młodszy 9 dni. 
Te chwile kiedy dzieci zaczynają chorować konfrontują pediatrę z rodzicem, tolerancję pracodawcy, i odporność samego rodzica. Nie będę Wam tu pisać ilu pediatrów przez ten miesiąc odwiedziliśmy, jak "sympatycznie" oni się do nas zwracają i jak wysoki umiejętności ich cechują. Jedno jest pewne zaczęliśmy od kataru a zakończyliśmy na zapaleniu oskrzeli i to nie bynajmniej przez zaniedbanie rodziców, nie rodzice wchodzili oknem gdy kolejny niezwykle zapracowany lekarz odprawiał ich z niczym. 
Zastanawiam się ciągle po tym miesiącu jaki system zdrowotny w naszym kraju byłby najlepszy aby wyeliminować tzw "konowałów" których niestety jest pełno i aby pacjent zaczął być traktowany z szacunkiem a nie jako zło konieczne.
Drugi aspekt chorób naszych dzieci to tolerancja pracodawcy, ja swojego pracodawcę zacznę testować niebawem gdyż na chwilę obecną jak to się pięknie nazywa wypoczywam na urlopie, podejrzewam jednak że żaden pracodawca na dłuższą metę nie jest zadowolony z pracownika któremu dzieci nie chorują 9 dni w miesiącu. Może inaczej statystyki wyglądają przy jednym dziecku, ale im dzieci więcej tym i zwolnienia się wydłużają, w końcu jedno kończy chorować a zaczyna następne które właśnie zaraziło się od pierwszego. 
Dalej się w tym temacie rozwijać nie będę, jeśli macie dzieci sami wiecie jak to wygląda i jakie problemy się pojawiają. 
Wszystkim w okresie jesienno zimowym zdrowia życzę i cierpliwego pracodawcy!

sobota, 27 września 2014

Czytamy - Cheryl Strayed "Dzika droga. Jak odnalazłam siebie"


Dziś w moim poście książka, którą poznałam dzięki użytkownikom portalu Lubimy Czytać. Bez przynależności do tej internetowej społeczności nie wiem czy kiedykolwiek bym na książkę tę trafiła i byłaby to niebywała strata.
"Dzika droga. Jak odnalazłam siebie" Cheryl Strayed to niezwykła historia zagubionej kobiety. Zagubionej po śmierci matki, dążącej droga ku własnej destrukcji. Sex, alkohol, narkotyki i wreszcie próba uwolnienia się z tej ścieżki donikąd. Wędrówka, ból, odciski, krew, załamania, a w końcu siła, moc, energia. Niepowtarzalna historia która wciągnęła mnie całkowicie, jest zapisem szczegółowych wspomnień z przebycia 1100-milowej trasy Pacific Crest Trail z pustyni Mojave do granicy między Oregonem i Waszyngtonem, które autorka wyobrażała sobie jako czas przemyśleń i filozofowania, a który sprowadził się do walki z własną cielesnością, siłą i bólem. Walka ta spowodowała zmianę, tą oczekiwaną, światopoglądu, spojrzenia na siebie, drugiego człowieka i wiarę w innych.
Autorka a jednocześnie bohaterka własnej książki opowiada nam historię, która rozpoczyna się od momentu śmierci jej mamy na raka płuc. Autorka na tyle nie może pogodzić się z ta niesprawiedliwością, że rozpoczyna życie ryzykowne, destrukcyjne. Zdradza męża, próbuje narkotyków, zmienia partnerów jak rękawiczki, aż któregoś dnia postanawia stać się znowu silną kobieta i rusza trasą PCT. Jak sama przyznaje, mimo że podróż jest zaplanowana to mimo wszystko jest nieprzygotowana. Nie spodziewa się warunków z jakimi przyjdzie jej się zmierzyć,a  dodatkowo jej destrukcyjna wówczas osobowość kompletnie ignoruje wskazówki jej podpowiadane takie jak ciężar plecaka, czy wielkość obuwia.
Dla mnie książka niebywała polecam każdemu.

piątek, 19 września 2014

Czytamy - Katherine Neville "Ósmka"




Potraficie grać w szachy? Ja znam podstawy. Uczył mnie tata, a później jak to w młodości inne rzeczy były ważne, ciekawe, brak znajomych których by ta gra interesowała i tak na podstawach się skończyło. Partyjkę bym rozegrała ale niewątpliwie byłaby krótka i na korzyść przeciwnika. Dlaczego to piszę, ponieważ moja ostatnia lektura "Ósemka " to książka która myślę że jest najlepsza zachęta do nauki tej gry a dla tych którzy potrafią do rozegrania kolejnej partii.
Powieścią jestem zachwycona. Z autorką "ósemki " ruszamy na podbój świata, zwiedzamy odległe rejony, zatapiamy się w historię, spotykamy wiele znamienitości jak Napoleon Bonaparte, Germaine de Steal, Charles Maurice de Talleyrand - Perigord, czy chociażby  caryca Rosji Katarzyna II, a wszystko to w poszukiwaniu kompletu szachowego Karola Wielkiego.  Oczywiście sama obecność tych postaci nie znaczy że książka jest historyczna i realistyczna, nic podobnego. Nasze wielkie osobistości uwikłane są w nasza niesamowita historię tak że zapominamy o ich prawdziwym losie w historii.
Podróżując z bohaterami rozgrywamy partie Gry a stawką jest życie.
Każdy bohater książki to figurą szachowa a autorka zdradza nam ich rolę w książce i na szachownicy powoli jednocześnie wskazując na jego siłę, możliwości zarówno w akcji powieści jak i w  grze w szachy. Każdy rozdział książki to ruch  szachowy: debiut zamknięty, roszady, fianchetto ( wyprowadzenie gońca na pole przed skoczkiem, by kontrolować najdłuższą przekątną) czy wymiany królowej. Każdy rozdział poprzedzany jest cytatem czy to z książki czy z wypowiedzi znamienitości świata szachowego.
Mnie najbardziej spodobał się cytat poprzedzający ostatni rozdział i według mnie oddający w 100% atmosferę powieści.

"W mrocznych kątach gracza
Przesuwają ciężkie figury. Szachownica
Przytrzymuje ich do samego świtu
Zwężonymi granicami w zderzeniu dwóch kolorów.

Z wnętrza tych figur biją magiczne zasady.
Homerycka wieża, zręczny skoczek,
Opancerzona królowa, zacofany  król,
Ukośny goniec i agresywne pionki.

Po odejściu graczy,
Gdy czas już ich pochłonie,
Cały ten rytuał wcale się nie skończy.

W Oriencie tej wojny płomień się rozpali
Jej amfiteatrem teraz cała ziemia.
Tak jak inna gra, ta gra jest nieskończona.

Słaby król, skośny goniec, mięsożerna
Królowa, prosta wieża i szczwany pionek
Szukają swojej ścieżki nad białymi i czarnymi
I rozpoczynają  bitwę.

Nie wiedzą jednak, że przemyślna ręka
Gracza rządzi ich przeznaczeniem.
Nie wiedzą, że nieugięta siła
Kontroluje ich autonomię i ich dni.

Lecz gracz również jest więźniem
( określenie Omara) innej szachownicy
Czarnych nocy i białych dni.

Bóg porusza graczem, a on - figurą.
Jakiż bóg, siedząc za Bogiem, zaczyna tkać gęsty splot
Kurzu i czasu, i marzeń, i agonii?"

Jorge Luis Borges
"Szachy"

Opowieść toczy się dwutorowo. Jeden tor to rok 1790 i zakonnice z opactwa Montglane. W opactwie tym nowicjuszka Mireille, jej kuzynka Valentinie i inne zakonnice otrzymują od przeoryszy ważne zadanie, wywiezienie i chronienie figur szachowych. Figur z kompletu Karola Wielkiego, które niegdyś zakopane zostały w murach opactwa. Każda figura ma znaleźć się w innym nikomu nie znanym miejscu, gdyż moc szachów jest według legend ogromna a posiadacz całości zyska władzę nad światem. Czy tak jest w rzeczywistości, czy szachy maja jakąś moc, czy może to legenda, czy będą bezpieczne w rękach sióstr?... Jak dowiemy się niecałe dwieście lat później wiedza o tym komplecie i jego legendzie nie zniknie, nadal będą Ci którzy ich pożądają i Ci którzy będą starali się je chronić.
W 1972 roku Catherine mająca wyjechać Algierii zostaje zaproszona na imprezę sylwestrową do Harr'ego swojego byłego klienta a obecnie dobrego znajomego. Tam zostaje poproszona o odnalezienie jednej z figur szachowych, jednocześnie na tym samym przyjęciu Cat dostaje tajemniczą wróżbę od równie tajemniczej wróżki. Tuż po tym wydarzeniu na turnieju szachowym którego widzem jest Catherine ginie szachista a wydarzenia przybierają coraz dziwniejszy obrót.

czwartek, 4 września 2014

Pierwsze dni rozstania dzieci z mamą

Drugi temat o którym dziś napiszę to temat który porusza serce chyba każdej matki, czyli pierwsze dni września i wymarsz dzieci do szkoły, przedszkola, żłobka.
Mnie obecnie co rano targają emocję związane z dwoma z wymienionych. Od pierwszego września ramy placówek zasiliła dwójka moich dzieci.
Ciekawa jestem niezmiernie czy znalazłaby się wśród kobiet choć jedna która stwierdziłaby że ze spokojem ducha i bez drgnięcia serca oddała swoje dziecko w ręce wychowawczyń. Nie wyobrażam sobie tego. 
Przez te kilka dni targały mną i targają nadal różne emocje i nie tylko związane z bólem serca na płacz dziecka przekazywanego w inne ręce ale i złości, zdenerwowania na poszczególne osoby myślą że wiedzą wszystko najlepiej. 
Dlaczego? 
Będąc w żłobku spotkałam ojca który swoje dziecko około 2 letnie przyprowadził na godzinę 10, akurat słyszał rozmowę moją z inną z matek ( moje dziecko 1 rok i 1 miesiąc, jej 7 miesięcy) na temat tego, że wykorzystujemy urlop wypoczynkowy przed powrotem do pracy na przystosowanie dzieci do przebywania w żłobku. Oczywiście nie pytany tatuś od razu wtrącił zdanie które mnie podniosło ciśnienie. A zdanie brzmiało "Tylko w Polsce kobieta za nic nie robienie w domu dostaje jeszcze urlop wypoczynkowy". Swoje zdanie następnie rozwinął że jest właścicielem firmy że nigdy nie zatrudnia kobiet bo one non stop zachodzą w ciążę oraz non stop chcą opiekować się dziećmi itd itd, na pewno każda z kobiet jakiś tekst tego typu słyszała. W dyskusje wdałam się tylko ogólnikowo, gdyż uważam że z takimi ludźmi nie ma co dyskutować, oni moją swoje racje, a my swoje. Jedno jest pewne, małżonka Pana z jednej strony ma dobrze ponieważ wielki szef firmy zawsze może dziecko przyprowadzić na 10 do żłobka i wyjść w trakcie gdyby się coś działo, czy nawet wziąć dziecko ze sobą do pracy. Zwykły człowiek, szarej masy jakim ja jestem musi (zaraz po zakończeniu urlopu wypoczynkowego - który zupełnie mi się nie należy według Pana) niestety odprowadzić dziecko na 7 do placówki bo na punkt 8 musi już odbijać czas pracy w firmie i zabrać dziecko z placówki koło 17, po 8 godzinach pracy i dojeździe do placówki. Z drugiej strony małżonka rzeczonego Pana biedna jest skoro mąż myśli że ona przez 9 miesięcy nie pracowała i nosiła ciążę z uśmiechem na ustach, nie poczuła się nigdy w tej ciąży słabiej, gorzej, zawsze fruwała jak motylek, urodziła dziecko z łatwością z którą robi się herbatę a później kolejny czas, który przeznaczony jest na urlop macierzyński leżała i pachniała w domu.
Kończę jednak ten temat, ponieważ post ma na celu również wskazanie trudności w zostawieniu dzieciaków w placówkach. Każda z nas coś o tym wie, nie mniej opiszę jak to u nas jest obecnie.
Zgodnie z tym co już wcześniej napisałam, zakończyłam niedawno urlop macierzyński i rozpoczęłam urlop wypoczynkowy. W tym czasie moje dzieci muszą nauczyć się przebywać  9 - 10 godzin w obcym miejscu.
I tak z dniem 1 września udaliśmy się najpierw do przedszkola a następnie do żłobka. Mój trzylatek do przedszkola pierwszy dzień szedł z uśmiechem na ustach i z takim też uśmiechem wrócił.
Ledwie otworzył oczy i krzyknął, "tata daj mi plecak", ubraliśmy się i wybyliśmy. Kuba za piętnaście ósma został przydzielony do znaczka jabłuszka, przebraliśmy się, powiesiliśmy rzeczy, weszliśmy do sali, tam poinformowałam syna, że zostaje z dziećmi i z paniami i że później po niego przyjdę. I uciekłam. O 8 byliśmy pod żłobkiem gdzie roczniak dostał znaczek szaliczka, przebraliśmy się weszliśmy, nakarmiłam go bo był bez śniadania i obawiałam się że jak od razu wyjdę to głodny i zestresowany będzie. Wszystkie dzieci płakały, żadne nie jadło śniadania. O 8.30 wyszłam z sali do szatni, tam już była dalsza część rodziców, Panie co jakiś czas wychodziły i mówiły np., "Janusz płacze" "Tymuś troszkę płacze ale ssie kciuk i przysypia" "Mamę Lenki proszę do środka bo dziecko wpadło w takie spazmy że nie ma sensu dalej jej męczyć psychicznie".
O 10 dostałam informacje od Pań żeby nie wychodzić bo mojemu maluszkowi znacznie humor się pogarsza i żebym była w podorędziu. Za 10 minut pani stwierdziła że zjadł i humor lepszy. Po drugim śniadaniu w sali  zapanowała cisza, dzieci względnie się uspokoiły, przed 12 przed obiadem znów płacz, po obiedzie dzieci zostały oddane rodzicom którzy mogli dzieci zabrać do domu.
Wyszliśmy i poszliśmy po starszego, który na mój widok stwierdził, ja tu zostaję. Wróciliśmy zatem z młodszym sami do domu, a starszego odebraliśmy dwie godziny później. Synek zadowolony, mówił że zjadł całą kanapkę,że tańczyli i mówili i tańczyli dwa pociągi. Pocwaniakował też swoim stylem, stwierdził mianowicie
K: kazali spać ale powiedziałem że nie jest ciemno więc nie idzie się spać, pani powiedziała że tylko odpoczywać trzeba i chciała mnie przykryć ale nie było mi zimno i nie chciałem się przykrywać.
Ja: i przykryła Cię Pani
K: Nie, i leżałem i stwierdził że siku mi się chce i mogłem wstać.

Przy odbiorze wypadł z okrzykiem mama. Pani powiedziała że lekki kryzys miał jak były odbierane pierwsze dzieci, ale nie płakał tylko oko się zaszkliło. Syn twierdził natomiast że jak dzieci szły do domu to wołała "mama mama" i płakał. W tamtym momencie był gotów iść do przedszkola dnia następnego. Jednak na drugi dzień przy odbiorze płakał i w domu stwierdził żebym schowała plecak bo nie jest mu już potrzebny. Dziś z kolei wpadł w spazmy i panie musiały go zrywać ze mnie na siłę, zobaczymy jak będzie dalej.
Młodszy człowieczek przezywa wszystko dwa razy mocniej, tutaj płacze którepierwszego dnia były jeszcze względne drugiego dnia się nasiliły. Według Pan opiekunek jest to etap w którym dziecko zaczyna kojarzyć że to jest to miejsce w którym jest zostawiane z obcymi na dłużej. Dziś mamy czwarty dzien i u mojego dziecka jak na razie jest tylko gorzej, płacze i zrywanie dziecka z szyi o poranku, płacz przy odbiorze i rzucanie się przez sen w nocy. Każde odprowadzanie dzieci najpierw jednego a później drugiego kończę wielkim bólem głowy ze stresu, myślą że jestem złą matka bo malutkie jeszcze dzieci narażam na stres tylko dlatego że muszę wrócić do pracy. Z każdym dniem mam też nadzieję że chłopaki przekonają się do Pań szybko bo w takich warunkach psychicznie nie wytrzymamy ani dzieci ani ja.


Jedno jest pewne, coś jest nie tak w obecnym świecie. Za pieniądzem, który nie oszukujmy się jest potrzebny, wybywamy do innych miast, pracodawcy nie chcą żebyśmy miały dzieci, a sami jako ojcowie ich chcą, za opiekę nad dziećmi i domem jesteśmy niedoceniane, Państwo narzeka na niż i brak narodzeń ale nic nie robi by stworzyć lepsze warunki dla rodzin, dzieci, matek. W późniejszym etapie musimy dzieci oddać do placówek by mieć za co ugotować obiad, i zwiększyć swa wartość w oczach społeczeństwa z nic niewartej matki na wiele wartego pracownika odwalającego robotę dzień po dniu za głodowe stawki i z uśmiechem wdzięczności dla pracodawcy że odważył się zatrudnić kobietę. Za chwile nasze dzieci powielą ten wątek bo nawet jeśli będą w tym samym mieście co dziadkowie ich dzieci to wiek emerytalny wydłuży się aż do śmierci i nawet dziadkowie nie będą mieli czasu odbierać i zajmować się wnukami.
O przejściu do szkoły podstawowej gdzie pensja nasza będzie szła na podręczniki na razie nie piszę z nadzieją że zanim moje dzieci pójdą do szkoły to wrócimy do starego schematu gdzie podręczniki były w bibliotece i z roku na rok były wypożyczane kolejnym pokoleniom, bo według mnie matematyka np nie zmienia się tak aby co roku wydawać nowy podręcznik i co roku wyrzucać stare na makulaturę, niszcząc zieleń i normalny styl szkolnictwa a nabijać kasę kolejnym autorom, którzy wstawiają przecinek na trzeciej czy piątej stronie.

Czytamy - Jürgen Thorwald "Triumf chirurgów"

Dziś postaram się zamieścić dwa posty. Jedne podyktowany jest lekturą którą zakończyłam w dniu wczorajszym i która według mnie jest naprawdę godna polecenia.


Pozytywne recenzje zachęciły mnie do przeczytania "Stulecia chirurgów"  Jürgena Thorwalda. Jak się okazało moja biblioteka tej książki jednak nie posiada, natomiast Panie zaproponowały mi tom drugi tego samego autora "Triumf chirurgów".
Obawiałam się tej książki, zostawiłam ją na koniec. Zastanawiałam się czy nie przytłoczy mnie ogrom medycyny, słownictwa i nudnych opisów.
NIC Z TYCH RZECZY!!!!
Książkę czyta się jak najlepszy kryminał, thriller, romans i inne które sobie wybierzecie. Mamy tu różne historie wszystkie oczywiście w zakresie chirurgii, mamy bohaterów tej historii pacjentów i lekarzy. Nie wszystkie kończą się szczęśliwie, co dodaje napięcia każdej historii, tym bardziej że autor wprowadza nas w życie pacjenta, choćby pokrótce. Czytamy i rozwój chirurgi oka, płuca, tchawicy i inne przestaje być dla nas opisanym zabiegiem a zaczyna być historią losem, dramatem, radością i triumfem pacjenta i lekarza.
Spotykamy też wiele ciekawostek o których ja nie wiedziałam, bo czy np zdajecie sobie sprawię że ginekologia była niegdyś dziedzina chirurgi, albo że Freud badał właściwości kokainy i próbował wprowadzić ja na grunt chirurgii.
Polecam wszystkim gorąco tę lekturę a sama na pewno poszukam "stulecia chirurgii" oraz innych książek  Jürgena Thorwalda

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Mały czytelnik


Wszędzie słychać "czytaj dzieciom", akcji jest wiele, wskazań do czytania również. Ja od zawsze byłam zagorzałą czytelniczką, mój tornister wypełniały książki z biblioteki miejskiej, które wymieniałam w drodze powrotnej, także dla mnie akcji takich być nie musi, dla mnie czytanie to podstawa a  mały czytelnik to powód do dumy.
Jako że jeden z moich synów ma już 3 lata postanowiłam poczynić następny krok w drodze szerzenia czytelnictwa w domu i pokazać, że książki to nie tylko prywatna biblioteczka mamy, własna biblioteczka dziecięca stworzona przez te trzy lata ale i biblioteka. Udaliśmy się zatem we troje do rzeczonej biblioteki wymienić książki, które właśnie skończyłam czytać. 
Starszy syn od razu zabłądził miedzy regałami, pokazując książki paluszkiem i zachwycając się jak ich dużo. Młodszy zawisł oczami na jednym regale i zaczął na niego także paluszkiem pokazywać krzycząc "da da da" (daj). Wyjęłam zatem młodszego obywatela z wózka i udaliśmy się na poszukiwanie nowych lektur dla mamy. Stanęliśmy przed jednym losowym regałem - nawet nie wiedziałam jaki typ literatury się na nim znajduje -  i się zaczęło.... młodszy od razu sięgnął po książkę którą miał w zasięgu reki, chwycił ją i zaczął przeglądać, gdy zabrałam w obawie o jej stan po tym przeglądaniu, rzucił się ku kolejnej zwalając z półki od razu pięć sztuk, starszy ośmielony wyczynami młodszego zaczął wybierać książki jedna z drugą z kolejnej półki. W tym momencie przypomniałam sobie, że nie ustaliłam zasad postępowania w bibliotece ze starszym tak jak uczynić to powinnam zawczasu. Ustaliliśmy zatem na szybko jak ma wybieranie wyglądać i uporządkowaliśmy bałagan uczyniony przez młodszego. Starszy odłożył część literatury wyjętej przez siebie ale przy dwóch ostatnich pozycjach stwierdził: "te pożyczymy są takie piękne, te!!!" Nie mając zatem wyjścia wysłałam syna do pani bibliotekarki celem zapisania książek jako wypożyczone. 
Najbliższe moje lektury wylosowane przez syna to: Jacek Piekara "Necrosis. Przebudzenie" oraz Tomasz Pacyński "Smokobójca", ciekawe czy zagustuje w fantastyce tego typu, bo strzał był naprawdę w obszar prawie nieznany.

wtorek, 29 lipca 2014

Czytamy - Andrzej Pilipiuk "Wampir z m - 3"


Moja książka na wakacje została praktycznie wylosowana. Trafiłam w lekturę lekką i zabawną, fantastykę polskiego autora.
Tu chciałabym wam zadać pytanie: Oglądaliście lub czytaliście "Zmierzch"? Podobały wam się przygody Edwarda i Belli, a może was wkurzała ta ckliwa historyjka o wampirze nastolatku?
A jak byście sobie wyobrażali tę opowieść w krzywym zwierciadle?
Ja już poniekąd wiem! Autor książki, o której dziś napisze nie miał zapewne takiego zamysłu, może mu to przemknęło, może "zmierzch" go zniesmaczył jak mnie i wymyślił własne wampiry, własne wilkołaki i umieścił je w swojej powieści, a może akurat któregoś dnia szedł ulica i pomyślał a co by było gdyby napisać właśnie taką historię?
Bohaterowie "Wampira z m3"  pochodzą z Polski i żyją w czasach PRL. Jak tu z nimi walczyć, gdy w kraju panuje ateizm, wiarę ukrywa się głęboko, broń i czosnek w deficycie? A sam wampir - biedny bez karocy, służby, pałacu, jeździ maluchem i ubiera się w ubrania które akurat udaje się mu zdobyć. Dookoła ubecy, Niemieccy goście, cwaniacy z bazaru i dzielnicowa "mafia" A co powiecie na to żeby wampir dodatkowo był impotentem...
Więcej nie zdradzam, tezy autora, pomysły, wyobrażenia, dialogi, po prostu mistrzostwo, śmiałam się w głos i pochłonęłam książkę w jeden dzień.
Polecam lekturę na wakacyjny wieczór, czy choćby na plażę lub przystanek w wędrówce górskiej.

piątek, 11 lipca 2014

Czytamy - Yann Martel "Życie Pi"


W 2001 roku po raz pierwszy została wydana powieść Yanna Martela w 2002 roku została wyróżniona nagrodą Bookera w 2003 roku pojawiła się na rynku Polskim, w 2012 roku został na jej podstawie nakręcony film który w 2013 dostał 4 Oskary a nominowany był w 7 kategoriach.
Ja o tym wszystkim pojęcia nie miałam, nie śledzę Oskarów, film jest dla mnie rzeczą drugorzędna a książki i ich nagrody nigdy tak szeroko nie są rozpowszechniane.
Od jakiegoś czasu przeglądam jednak regularnie społeczność ludzi czytających w Polsce, czytających i opisujących, recenzujących i dzielących się wrażeniami na temat książek i to opisy na tym właśnie portalu skłoniły mnie do wzięcia tej powieści do ręki. Nie żałuję.

"Nikt by tego nie wymyślił. Rozbitek na środku Oceanu Spokojnego przez siedem miesięcy dzieli szalupę ratunkową z tygrysem bengalskim. Taka historia na milę pachnie fikcją - a jednak wydarzyła się naprawdę." Newsweek

Takie zdanie znajdujemy na odwrocie książki i już wówczas zastanawiamy się czy to na pewno nie fikcja. Później już czytając przeżywamy kolejny szok bo w szalupie oprócz naszego bohatera znajduje się nie tylko tygrys ale dodatkowo zebra, orangutan i hiena, wchodzące do naszej historii i na szalupę równie niebanalnie jak ich samo koegzystowanie z bohaterem. Kolejne rozdziały obfitują w kolejne szokujące zdarzenia i zwątpienie już nas nie opuszcza. Dzieje się na szalupie i pod szalupą, znajdujemy piękne opisy fauny, flory, uczuć, religii i Boga, ale również straszne opisy żywiołów wokół szalejących, na niebie, w oceanie i w szalupie. Mnie historia wciągnęła na całego żałowałam że muszę iść spać że nie mogę czytać bez ustanku, że trzeba zając się rzeczami codziennymi. Nie jest to łatwa opowiastka o której łatwo zapomnieć, ale bardzo łatwo się ją czyta.
Jest zaskakująca, niewiarygodna i świetnie napisana.
Nie czytaliście?! Gorąco polecam, na pewno nie pożałujecie!!!!

czwartek, 10 lipca 2014

Smakołyki - kruche ciasto ze śliwkami, ananasem i gruszką

Dawno nie było żadnego posta dotyczącego pieczenia i może pogoda nie sprzyja włączaniu piekarnika ale czasem są takie sytuacje jak u mnie, czyli nakupiłam owoców dla rodziny a tu jakoś chęci skończyły się szybko. W takiej temperaturze owoc długo nie poleży a wyrzucić szkoda, może więc warto włączyć wieczorem na godzinkę piekarnik i poobjadać się później ciastem.
Owocki które mi zostały to śliwki, gruszki i czereśnie. Czereśnie co prawda do pomysłu jakoś mi się nie podobały więc tu ich nie zobaczycie, ale kto wie może wam ten pomysł smakuje i w waszym przepisie będą i czereśnie.

Składniki na ciasto:
800 g mąki
250 g masła/margaryny
150 g cukru
4 jajka
2 łyżki śmietany 22%
1 łyżeczka proszku do pieczenia 
Składniki do przełożenia :
śliwki około 700 g
1 świeży ananas lub puszka 600 g
gruszki 2 sztuki
1/3 szklanki cukru
1/4 szklanki maki ziemniaczanej
1 łyżeczka cynamonu

Ciasto kruche wyrabiamy rekami (podobnie jak w przedstawionym wcześniej przepisie na szarlotkę) i dzielimy na dwie części. Pierwszą częścią wykładamy spód blachy i boki. 
Przełożenie przygotujemy przez lekkie wymieszanie składników łyżką a następnie wykładamy je na spodnią warstwę surowego ciasta i przykrywamy drugim. 
Wierzchnia część przygotowana może być na trzy sposoby: ciasto można zetrzeć na tarce, można rozwałkować i nałożyć jednolitą płachtę, lub rozwałkować i pociąć na paski którymi wyłożymy wierzch. 
Nadzienie może oczywiście mieć inne proporcje i owoce ważne żeby wam smakowało i komponowało się. 
Ciasto pieczemy około godziny w temperaturze 195 stopni Celsjusza  

Ps. na zdjęciu poniżej jak widać ciasto aż się do nas uśmiecha, to zasługa mojego starszego syna który ostro walczył ze swoim małym kawałkiem ciasta do ugniatania.