Zaczeło się jak to zwykle o poranku
Ja:"Kuba ubieramy się i idziemy na spacer"
K: "Taaak!!!"
Przynoszę ciuchy
K: "Ja sam" i zaczyna wydziwiać z ubieraniem, w końcu po 15 minutach podkoszulka założona
Po następnej pół godzinie sweterek
Ja: "Kuba zakładamy spodnie i idziemy na spacer"
K: "Jeszcze nie, piżama"
i wziął samochód i jeździ
K: "Taaak!!!"
Przynoszę ciuchy
K: "Ja sam" i zaczyna wydziwiać z ubieraniem, w końcu po 15 minutach podkoszulka założona
Po następnej pół godzinie sweterek
Ja: "Kuba zakładamy spodnie i idziemy na spacer"
K: "Jeszcze nie, piżama"
i wziął samochód i jeździ
Poddałam się i zaczęłam usypiać młodszego potomka, pójdziemy na spacer później, eee tam Kuba za chwilę zakrzyknął "mama spodnie, pacer" i pędem ruszyliśmy, znoszenie wózka, ubieranie dwójki i prawie że pierwszej świeżości znaleźliśmy się na dworze.
Tymek rozeźlony oczekiwaniem na sen przez pierwsze 15 minut działał jak
syrena alarmowa i rozganiał ludzi i zwierzęta domowe przed nami, w końcu zasnął i gehenna zamieniła się w spacer. Podczas spaceru nie obeszło się
bez noszenia Kuby na rekach jednocześnie pchając wózek, a wracając do
domu słyszałam "nie do domu, pacer" na co jak katarynka powtarzałam,
"Tymuś jest głodny Ty też trzeba wracać na obiad". Ale i takie zdanie matki nie zapewnia spokoju a kolejne rozwiązanie pomysłowego malucha w postaci "je rękę?" i
poddawał Tymkowi swoją dłoń żeby zjadł ją zamiast cyca w domu. No w
sumie jak cyc to dlaczego nie ręka zwłaszcza że sam swoje ręce Tymek
zjada. W końcu się udało i wróciliśmy, Kubie nalałam rosołek z kluseczkami i posadziłam w
pokoju a sama wyciągnęłam cyca i zaczęłam karmić Tymka, Kuba w tym
momencie tracił swój talerzyk i woda z rosołu poleciała, na bluzeczkę, spodnie, na krzesło, na stół z którego wskutek nie wiedzieć
jakiego pochyłu skapywało na ziemię i pozostałe krzesła, dodam
wyściełane w kolorze kremowym .
Dwa wdechy i karmiłam dalej a Kuba referował "mama co ja narobiłem?" no
nic przekonałam że nic się wielkiego nie stało i Kuba zaczął jeść
właściwą treść zupy bo samej wody rosołowej już w talerzu nie było. Po
ogarnięciu tego bałaganu dalsza część dnia przebiegała rozsądnie do
momentu kiedy to nadszedł czas kąpieli i okazało się że światło w
łazience trzasnęło, czyli skończył się termin przydatności żarówki w oświetleniu, Kuba krzyczał że chce oglądać księżyc z parapetu w
kuchni a Tymek płakał że już czas na kąpiel. Wyjęłam zatem drabinkę,
znalazłam żarówkę, cudem zdjęłam klosz jednocześnie powstrzymując Kubę
przed asystą w obawie żeby przy zdejmowaniu klosza nie pękł - co już się
kiedyś stało - i nie spadł na Kubę. Udało się. Kuba po wszystkim
wdrapał się na drabinę ocenić wymianę żarówki i stwierdził że "super i
ekstra". Na to wszystko albo po tym wszystkim wszedł tata mocno
spóźniony wskutek przedświątecznych korków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz