poniedziałek, 16 grudnia 2013

Kolejny zwykły dzień matki

Zaczeło się jak to zwykle o poranku
Ja:"Kuba ubieramy się i idziemy na spacer"
K: "Taaak!!!"
Przynoszę ciuchy
K: "Ja sam" i zaczyna wydziwiać z ubieraniem, w końcu po 15 minutach podkoszulka założona
Po następnej pół godzinie sweterek
Ja: "Kuba zakładamy spodnie i idziemy na spacer"
K: "Jeszcze nie, piżama"
i wziął samochód i jeździ
Poddałam się i zaczęłam usypiać młodszego potomka, pójdziemy na spacer później, eee tam Kuba za chwilę zakrzyknął "mama spodnie, pacer" i pędem ruszyliśmy, znoszenie wózka, ubieranie dwójki i prawie że pierwszej świeżości znaleźliśmy się na dworze.
Tymek rozeźlony oczekiwaniem na sen przez pierwsze 15 minut działał jak syrena alarmowa i rozganiał ludzi i zwierzęta domowe przed nami, w końcu zasnął i gehenna zamieniła się w spacer. Podczas spaceru nie obeszło się bez noszenia Kuby na rekach jednocześnie pchając wózek, a wracając do domu słyszałam "nie do domu, pacer" na co jak katarynka powtarzałam, "Tymuś jest głodny Ty też trzeba wracać na obiad". Ale i takie zdanie matki nie zapewnia spokoju a kolejne rozwiązanie pomysłowego malucha w postaci "je rękę?" i poddawał Tymkowi swoją dłoń żeby zjadł ją zamiast cyca w domu. No w sumie jak cyc to dlaczego nie ręka zwłaszcza że sam swoje ręce Tymek zjada. W końcu się udało i wróciliśmy, Kubie nalałam rosołek z kluseczkami i posadziłam w pokoju a sama wyciągnęłam cyca i zaczęłam karmić Tymka, Kuba w tym momencie tracił swój talerzyk i woda z rosołu poleciała, na bluzeczkę, spodnie, na krzesło, na stół z którego wskutek nie wiedzieć jakiego pochyłu skapywało na ziemię i pozostałe krzesła, dodam wyściełane w kolorze kremowym . Dwa wdechy i karmiłam dalej a Kuba referował "mama co ja narobiłem?" no nic przekonałam że nic się wielkiego nie stało i Kuba zaczął jeść właściwą treść zupy bo samej wody rosołowej już w talerzu nie było. Po ogarnięciu tego bałaganu dalsza część dnia przebiegała rozsądnie do momentu kiedy to nadszedł czas kąpieli i okazało się że światło w łazience trzasnęło, czyli skończył się termin przydatności żarówki w oświetleniu, Kuba krzyczał że chce oglądać księżyc z parapetu w kuchni a Tymek płakał że już czas na kąpiel. Wyjęłam zatem drabinkę, znalazłam żarówkę, cudem zdjęłam klosz jednocześnie powstrzymując Kubę przed asystą w obawie żeby przy zdejmowaniu klosza nie pękł - co już się kiedyś stało - i nie spadł na Kubę. Udało się. Kuba po wszystkim wdrapał się na drabinę ocenić wymianę żarówki i stwierdził że "super i ekstra". Na to wszystko albo po tym wszystkim wszedł tata mocno spóźniony wskutek przedświątecznych korków. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz